Nie taki diabeł straszny, jak go malują?


23 lutego- Ogólnopolski Dzień Walki z depresją.
 
Depresja? Mam wrażenie, że to słowo stało się bardzo modne, a co gorsze – nadużywane. Szczególnie w czytadłach możemy spotkać się z pseudofilozoficzną papką. Z każdej strony jesteśmy ogłupiani idiotycznymi hasłami „nie przejmuj się, dasz radę, musisz wziąć się w garść”. Ignorujemy potrzebę dłuższej refleksji, o którą upomina się psychika wysyłając bolesne symptomy. Dzięki Stawiszyńskiemu, który podążał za Rottenbergiem, można stwierdzić, że depresja nie jest chorobą jak inne, nie istnieją obiektywne testy pozwalające stwierdzić jej występowanie. 

W depresji doszukuje się neurologicznego podłoża, ale jak długo trwają badania, tak długo nie udało się znaleźć biologicznego korelatu.

Psychologia głębi spod znaku Jamesa Hillmana mówi, że depresja jest reakcją naszej psyche na chaos kultury, w której żyjemy. Jest buntem tej części psyche, która nie poddaje się wszechogarniającemu pędowi i rozkłada nasze ego na łopatki. Co ważne, depresja może dotknąć każdego, bez względu na to, jak bardzo jest przekonany o sile swojej psyche. Wiadomo- ona nie pyta o wiek, wykształcenie, doświadczenie, a tym bardziej o kondycję psychiczną. W rozmowie z Tomaszem Stawiszyńskim, prof. Zofia Rosińska słusznie stwierdziła:
 Jest jakiś paradoks, że człowiek, który jest chory czuje się zawstydzony, onieśmielony, a nawet upokorzony. Wstydzimy się swoich stanów, boimy się do nich przyznać.
Co dziwne, dzieje się to w kulturze, w której coraz modniejsze stają się wizyty u psychoterapeuty.A Artyści, sportowcy, celebrycimówią głośno o swojej „chorobie”. Kultura nasącza się upowszechnianiem tych haseł, a za tym nie idzie sensowna dyskusja. Brak głębszej refleksji, puste słowa i nic więcej.
 
Kaja Malanowska dzięki książce"Drobne szaleństwa dnia codziennego", w której pisze
o swoich stanach, jakie towarzyszą jej w depresji, zmusza do tego, aby zastanowić się nad tą drugą stroną depresji. W jednej z recenzji na temat owej książki przeczytałam:
 
Właśnie depresja, roczna wyrwa w życiu bohaterki, uświadomiła jej istnienie niezbywalnej samotności, pustki, która jest prawdziwą treścią każdego życia, skrywaną za maskami powodzenia, udawanych sukcesów i pozorowanego szczęścia. Kazała przypomnieć sobie i przemyśleć na nowo własną egzystencję.
Nie neguję tego, że należy przyjrzeć się symptomom, jakie wywołuje depresja, nie należy ich lekceważyć. Zastanawiam się nad tym, czy mimo bolesnych przeżyć, przynosi ona później jakąś ulgę? Może właśnie dzięki niej odkrywamy w sobie warstwy, które wcześniej lekceważyliśmy? A odkrycie tej warstwy jest niezbędne do tego, by móc dalej żyć. Mimo najtrudniejszych, najboleśniejszych przeżyć stajemy się szczęśliwsi, boo krok dalej do poznania i zrozumienia siebie? 

Safak Elif, która zmagała się z depresją poporodową napisała, że depresja może okazać się szansą daną nam przez życie. Dzięki niej możemy stawić czoło problemom, które zostały odsunięte na bok, czy z powodu ignorancji, czy pośpiechu. Być może takie spojrzenie na depresję nie każdemu się spodoba, ale warto zwrócić uwagę na tę drugą, z mojego punktu widzenia bardzo istotną, stronę. Być może, próbując się z nią uporać, upadniemy wiele razy bardzo głośno i boleśnie, a nasze ego rozsypie się na kawałki. Ale może czasami warto upaść? Nic nie dzieje się bez przyczyny. I mamy prawo do paniki, do łez, do tego by przyznać się przed sobą, że czasami czujemy się bardzo samotni i zagubieni.













Już cię nie kocham, Geniuszu.



Kiedyś byłam zaczarowana Freudem. Wierzyłam, że istnieje droga do odkrycia nieświadomości, niekoniecznie prosta, ale że w ogóle jakaś droga istnieje. Wyobrażałam sobie siebie na kozetce u psychoterapeuty, który siedziałby wygodnie w swoim fotelu, wpatrzony we mnie jak w obrazek, trzymając swój magiczny zeszycik do zapisywania odkrywczych myśli, próbowałaby wejść w moje sny, moje słowa i moją psychikę. Pragnęłam, by ktoś pomógł mi zrozumieć moje fobie i lęki, które nie pozwalały mi już normalnie żyć. Wierzyłam, że istnieje panaceum, które podaruje mi psychoterapia. 

Podążając za Sigmundem Freudem, zwróciłam uwagę na moje dzieciństwo, ponieważ to ono często odbija się jak czkawka w dorosłym życiu. I chyba niewiele znalazłam. Może są jakieś małe zaniedbania, za dużo przykrych słów i za dużo niezrozumienia. Ale potrafię przymknąć na nie oko, bo kocham i jestem kochana. Czy naprawdę wszystko musimy zrozumieć? Czy można wszystko nazwać po imieniu, nadać temu kształt i znaczenie? Czy psychoterapeuta jest wybawieniem od nieszczęść? Może warto zostwić pewne rzeczy nienazwane, szanując obecność tajemnicy. Może warto, podążając za Jamesem Hillmanem, zrozumieć, że „idealny człowiek” jest postacią mityczną, nieosiągalnym wzorcem i konstrukcją pozbawioną jakiegokolwiek odniesienia do rzeczywistości. Nie neguję tego, że Wielki Freud dał solidne podwaliny nowej epoki, ale może to Carl Gustaw Jung się nie pomylił – Geniusz próbował odgadnąć zagadkę nieświadomej psyche, ale na pozornie mocnym gruncie empirii. A Freud pragnął moją percepcję włożyć w obcisły gorset prawdideł, i ja jemu wierzyłam. 

Żadna teoria nie jest jedyna i najbardziej oczywista, a każda teza ma swoją antytezę. Nigdy nie wolno przestać szukać, zadawać sobie pytań i wątpić.  Dlatego szukam, a jeszcze częściej – wątpię.

Słowa, słówka, słóweczka


Czasami strzelam słowami jak z ciężkiego karabinu maszynowego. Niszczą one o wiele za dużo. Nawet w kilka sekund potrafię zburzyć ład, który starannie wprowadzałam w życie. Usilne próby zapanowania nad chaosem mogą być zniweczone przez słowa. Jakie słowa? Te, które trafiły w najbliższe dla mnie osoby. Oparzyły, zabolały, mocno zraniły. Za mocno.

Złe słowa. Mam wrażenie, że czasami tkwią w głowach moich bliskich za długo, aż mnie zaczynają uwierać. Dobrze, że miłość potrafi być wyrozumiała. Za bardzo.

Słowa. One ranią również mnie. Wyprowadzają mnie w równowagi. Potrafią urazić mój kręgosłup tak, że potrzebuję długiej, kosztownej rehabilitacji. Potrafią rozstroić moją czujność na kilka minut… dni… niekiedy nawet miesięcy. Za długo.

Przez słowa czasem tracę grunt pod nogami. Głowa mi pęka, aż jej wstyd za mnie. Za często.


Bo to przecież (nie)tylko słowa?

Kobieta



 

„Do twarzy pani tej masce” - scenariusz Izy Jułgi to próba syntezy tego, co w ciągu wielu lat przemyślała, próba odpowiedzi na podstawowe, a zarazem najważniejsze pytania. Iza porusza kwestie, które dotyczą poczucia własnej wartości, a także sprawdza, czy istnieją granice, które są nieprzekraczalne. Nikt nie spodziewa się odpowiedzi, bo wszyscy od dawna bezskutecznie ich poszukujemy - ale choć przez godzinę nie jesteśmy w tym sami.  

Pamiętam, kiedy Iza zadzwoniła do mnie po raz pierwszy z propozycją zagrania w sztuce, która pierwotnie nazywała się „To nie jest fajka”. Miałam wtedy bardzo dużo na głowie i nie chciałam angażować się w nic nowego, więc moja odpowiedź brzmiała: Ledwo znajduję czas dla siebie, potrzebuję trochę oddechu, muszę się zastanowić. Wyślij scenariusz, przeczytam, a potem dam Ci znać.Wysłała. I wywróciła moje plany do góry nogami.

Przeczytałam scenariusz jednym tchem, a potem od razu oddzwoniłam:  Iza, wystąpię. Stworzyłaś postać, którą pragnę teatralnie być. 

Trochę scenariuszy przewinęło się przez moje ręce, ale chyba żaden z nich nie wywarł na mnie tak silnego pierwszego wrażenia. Iza nadała kształt rzeczywistości, ubrała emocje w słowa, a ja wpuściłam je do swojego życia. Zaczęłam żyć swoją postacią, odkrywać ją i zgłębiać.


Bardzo długo pracowałam nad rolą Kobiety, ale ta praca wciąż nie jest dokończona - za każdym razem odkrywam w tej postaci nową warstwę, inne, niezauważone wcześniej treści, obrazy i sensy. Pokochałam ją, zaopiekowałam się nią najpiękniej, jak potrafiłam. Za każdym razem, kiedy wychodzimy do ludzi z tą sztuką, włączają się we mnie różne emocje, nad którymi później, kiedy należy wrócić do rzeczywistości, ciężko zapanować. Po każdej prapremierze muszę odchorować tę postać w samotności. A uzależniające źródło mojej choroby można zobaczyć na scenie.


Przyjdźcie, pobądźcie chwilę w świecie, który Iza wykreowała w „Do twarzy pani w tej masce”, ale w którym my – aktorzy – zamieszkaliśmy.